poniedziałek, 4 grudnia 2023

Książki o byłych siostrach zakonnych cz.3

 Jak człowiek zacznie zgłębiać temat, to odkrywa, że opowieści o zakonach z perspektywy osób, które je opuściły, trochę jest. Moje ostatnie okrycia to:

- Przeskoczyłam mur - Monica Baldwin

- Siostry. O nadużyciach w żeńskich klasztorach - Monika Białkowska.

niedziela, 22 października 2023

O życiu zakonnic dzisiaj...

 Jak wiecie (o ile ktoś tu jeszcze zagląda), temat życia zakonnego jest mi szczególnie bliski. Jeszcze ważniejsze są dla mnie losy osób, które opuściły szeregi zakonne. Chcąc zgłębić temat, sięgam zarówno po książki typu "Zakonnice odchodzą po cichu" jak i inne, w których kobiet konsekrowane opowiadają o sobie i szczęściu, które daje im wybrana droga. Chętnie czytam również dziennik sióstr, które KK ogłosił świętymi (ostatnio po raz któryś skończyłam "Dzieje Duszy") i jak tak to wszystko analizuję to nasuwa mi się wiele myśli, ale dwie są chyba najważniejsze: 

1) opuszczenie zakonu to nie jest ani grzech, ani koniec świata.

Dla przykładu - Św. Matka Teresa z Kalkuty opuściła zakon, aby wyjść na ulice Kalkuty i tam pełnić posługę wśród najuboższych, do której czuła się wezwana. Św. Faustyna Kowalska rozważała wystąpienie ze swojego Zgromadzenia, bo Pan Jezus mówił jej o nowej wspólnocie, którą ma założyć. Ostatecznie nie wystąpiła, ale wspólnota powstała. Dalej, Leonia Martin, rodzona siostra św. Teresy od Dzieciątka Jezus, dwa lub trzy razy wstępowała do zakonu, a potem występowała, aż w końcu znalazła klasztor, w którym żyła do śmierci. Co ciekawe, Leonię jej własna rodzina nazywała tą biedną Leonią, a jej cztery siostry były karmelitankami - Teresa, Paulina, Maria i Celina. Na chwilę obecną rozpoczął się jej proces beatyfikacyjny, a rodzice sióstr Martin - Zelia i Ludwik zostali ogłoszeni świętymi. Z przykładów bardziej współczesnych - w Żarkach Letnisko, koło Częstochowy, istnieje Wspólnota Sióstr Karmel Ducha Świętego. Tworzą ją siostry, które wcześniej żyły w Zgromadzeniu Sióstr Karmelitanek Dzieciątka Jezus, ale rozeznały, że Pan je wzywa do czegoś nowego. Na chwilę obecną mają kilka nowych powołań i podlegają miejscowemu biskupowi. Można odwiedzić ich stronę oraz profil na facebooku. Jest wiele dziewcząt i kobiet, które opuszczają zgromadzenia zakonne na różnych etapach. I to naprawdę nie jest nic złego ani dziwnego. Jesteśmy ludźmi w drodze, każdy etap życia czemuś służy i na każdym możemy chwalić Boga albo rozeznać, że wcale nie chcemy Go chwalić i tak w ogóle to z wiarą nam strasznie nie po drodze. Pora przestać traktować byłe siostry zakonne jak dziwolągi, doszukiwać się sensacji w ich odejściu i snuć teorie spiskowe. Każda osoba, która rozpocznie życie zakonne lub pójdzie do seminarium MA PRAWO ZMIENIĆ ZDANIE I OPUŚCIĆ WSPÓLNOTĘ, DO KTÓREJ DOŁĄCZYŁA. Inną rzeczą jest następujące potem często obwinianie innych za swoje niepowodzenie i wylewanie pomyj na wspólnotę i cały kościół. Znam też przypadki, gdzie o osobach, które opuściły zakon, mówi się, że umarły. To też jest strasznie chamskie i niesprawiedliwe. Świątobliwe mniszki nie okazują miłosierdzia wyrażając się w ten sposób. Reasumując, nie oceniajmy innych, bo nie wiemy, co się dzieje w ich wnętrzu i skupmy się na swoichs sprawach. 

2) ludzie z zewnątrz, bez względu na to, jak dobrych intencji by nie mieli, nie poprawią jakości życia sióstr zakonnych. 

Powtarzam, jakbyście się nie starali, ludzie z zewnątrz nie są w stanie zrozumieć specyfiki klasztornej codzienności. Nie mówię, że tam wszystko jest ładnie i cacy, ale te wszelkie hasła nawołujące do równego traktowania, do zwiększania autonomii sióstr, do luzowanie wszelkich obostrzeń są...bez sensu. Siostry same decydują o swoim życiu, służą temu rozmowy, służy coś, co się nazywa kapitułą, podczas której wybiera się przełożonych, omawia najważniejsze sprawy itd. Czy wyobrażasz sobie, że ktoś będzie w mediach omawiał problemy Twojej rodziny? Krytykował i mówił, jaka to u Was patologia i jak Wam wszystkim jest źle... A no tu trochę jest podobnie. No i może nie wiesz, ale o zgromadzeniu zakonnym mówi się też rodzina zakonna. I jeszcze jedna kwestia - siostry patrzą na swoje życie przez pryzmat wiary (no, przynajmniej powinny), my - ludzie spoza - patrzymy "po ludzku". Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia....


środa, 30 listopada 2022

piątek, 4 marca 2022

STOP THE WAR

Wywodzę się z rodziny, w której żywa jest pamięć o okrucieństwach, których starsze pokolenie doświadczyło ze strony banderowców. To samo pokolenie mówi, że pora napisać nową historię i pomagać tym, którzy teraz doświadczają tragedii wojny. Szanuję, podziwiam!  Pomagamy...

Bądźmy razem w tym ciężkim czasie. Pomagajmy mądrze! I módlmy się o pokój! 

sobota, 12 lutego 2022

Książki o byłych zakonnicach

Już tak mam, że jak się zafiksuję na jakimiś temacie to nie ma przebacz i zgłębiam go, dopóki nie znajdę czegoś nowego. Szczególnie interesujące są dla mnie historie sióstr zakonnych, które opuściły klasztorne mury. W internecie można znaleźć sporo historii kobiet, które doświadczyły życia w zakonie, ale książek wciąż jak na lekarstwo. A może inaczej - znajduję tytuły i dane autora, ale z dostępnością już gorzej. Stworzyłam sobie więc taką listę "must have" i co jakiś czas sprawdzam czy te perełki da się gdzieś kupić.

1) Abramowicz Marta - "Zakonnice odchodzą po cichu" (MAM!) 

2) Kowalska Iwona - "Byłam w Karmelu" (MAM!) 

3) Kowalski Antoni - "Za klasztornym murem" (MAM!) 

4) Peters Veronika - "Co się mieści w dwóch walizkach" 

5) Siostra Jesme - "Byłam zakonnicą w indyjskim klasztorze"

6) Skowrońska Katarzyna - "Byłam zakonnicą. Pamiętnik Siostry Petry"

7) Rowiński Aleksander - "Wstąpcie do klasztoru" 

Dorzucam jeszcze dwie pozycje, które pokazują ciemne strony życia w zakonach:

1) Budzyńska Natalia - "Ja nie mam duszy. Sprawa Barbary Ubryk, uwięzionej zakonnicy, której historią żyła cała Polska" 

2) Kopińska Justyna - "Czy Bóg wybaczy Siostrze Barnadetcie" (MAM! Ta książka miażdży, mieli i boli, ale warto po nią sięgnąć, bo zło jest zawsze złem i zasługuje na karę nawet wtedy, a może szczególnie wtedy, gdy wyrządzają je osoby reprezentujące KK). 




czwartek, 19 listopada 2020

Kardynał Gulbinowicz

Zmarł kard. Henryk Gulbinowicz. I ja cały czas o nim myślę. Głupie, nie? Nie znałam go osobiście, ale widziałam kilka razy w różnych kościołach podczas rozmaitych uroczystości. No i teraz, gdy się okazało, że Stolica Apostolska wymierzyła mu karę, a kilka dni potem zmarł, mam niezłego zonka. No, bo jak to jest z tym wszystkim? Czy zarzuty pod adresem kardynała były prawdziwe? Czy rzeczywiście, jako wysoko postawiony duchowny, współpracował z SB? Czy faktycznie kogoś molestował? Pomijam już nawet zarzut o tuszowanie pedofilii, bo akurat w to jestem w stanie uwierzyć. Niestety.... Ale i tak mam mózgo-spięcie, bo np. mój proboszcz cały czas mówił o kardynale w samych superlatywach, opowiadał często historię jego życia, szczególnie podkreślając podpalenia samochodu... Taki przejaw prześladowania kościoła za komuny! I ja, jako dziecko, nasiąkłam tymi opowieściami, i teraz czuję się zagubiona. Ja i moja wiara również. Ksiądz powinien być przecież pasterzem swojego stadka, a nie wilkiem w owczej skórze, który czyha na te najbardziej bezbronne osobniki... Gdzie w tym jest Jezus i Jego nauka? Jak nie zwątpić w Boga, gdy się okazuje, że ci, którzy mają za zadanie głosić Ewangelię, nie zawsze żyją zgodnie z jej duchem? Z drugiej strony, choć wielu może mnie uznać za kretynkę, ja jakoś nie mogę do końca uwierzyć, że kard. Gulbinowicz naprawdę był winny. Nie mieści mi się w głowie, choć z drugiej strony Stolica Apostolska chyba by nie robiła pokazówy z tą swoją opinią i sankcjami nałożonymi tego leciwego księdza. Nie odwrócę się od Kościoła, nie chodzę tam dla księży, tylko dla Jezusa, ale smucą mnie te wszystkie informacje o złu wyrządzonym przez duchownych. 

Wracając do kard. Gulbinowicza... może w jego przypadku potwierdziło się stare porzekadło, że Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy? Jak by nie było, teraz kardynał jest już na Boskim Sądzie, a nam pozostaje wierzyć, że Kościół się kiedyś oczyści i nikt już nie ucierpi przez karygodne działania kleru. 

poniedziałek, 16 listopada 2020

Koronawirus i ja

 No i stało się - otrzymałam swoją "koronę". Uparty wirus dręczył mnie długo i dziś jeszcze czuję osłabienie, ale, dzięki Bogu, nie musiałam iść do szpitala. Dręczyła mnie gorączka, która się długo utrzymywała, bóle wszystkich części ciała (nawet włosów i paznokci), a zwłaszcza głowy oraz pleców. Odczuwałam też ogromne osłabienie i straciłam węch. Z tym węchem to było nawet zabawnie, bo co rusz moi domownicy mogli zobaczyć jak wpycham nos do proszku do prania albo do puszki z kawą, żeby sprawdzić samą siebie. Mnie samą to bawiło, ale faktycznie nie czułam nic. Dobrze, że nie straciłam smaku, bo lubię dobre jedzonko, ale i tak mało jadłam, bo przez dłuższy czas nie miałam apetytu. Jednym z najtrudniejszych momentów była podróż do mobilnego punktu poboru wymazów. Zostałam tam zawieziona, bo ciężko mi było wyjść do samochodu, a co tu dopiero mówić o samodzielnym prowadzeniu. I uwierzcie mi, jeszcze nigdy jazda autem nie była dla mnie taka trudna i uciążliwa. Pomijam fakt, że droga wlekła się w nieskończoność, a każda dziura czy podskok auta na nierówności był nie do wytrzymania. Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że przed nami jest około 10 samochodów. Rozpoczęło się czekanie. Wymaz pobrano mi z gardła. Całe szczęście, że nie z nosa, bo właśnie z nosa miałam robiony pierwszy test parę miesięcy temu i do tej pory wzdrygam się na samo wspomnienie. Brrrr! Wynik najnowszego testu przyszedł po kilku dniach. I zaczęłam robić "rachunek sumienia" z kim miałam kontakt i kogo mogłam zarazić. Bo świadomość, że mogłam na kogoś sprowadzić to dziadostwo była najgorsza. Potem był telefon z Sanepidu, jakoś pod dwóch dniach. Czekałam, że zadzwoni do mnie automat, ale zadzwonił prawdziwy człowiek. Do mojego taty jednak zadzwonił już automat (domownicy z bazy trafili na kwarantannę). Co by tu jeszcze... A no, miałam też parę dni mega ciężkiego nastroju, bo nie dość, że ja się borykałam z wirusem, to dochodziły mnie różne smutne wiadomości o tym, co się dzieje w moim otoczeniu i tak jakoś mnie to rozwaliło. 

Jak się zaraziłam? Od kogo? Kiedy? Nie mam pojęcia. Starałam się przestrzegać wszelkich zasad, nosiłam maseczkę, dezynfekowałam ręce, a i tak mnie dopadło. Najpierw myślałam, że to przeziębienie i mnie przewiało, gdy pracowałam w ogrodzie. Ale gdy gorączka nie ustępowała i zaczęłam bacznie samą siebie obserwować, podjęłam decyzję o kontakcie z lekarzem. A on nie zwlekał ze skierowaniem mnie na test. I tak w końcu dowiedziałam się, że jestem pozytywna. Teraz już czuję się o wiele lepiej, pomijając to głupie zmęczenie po zwykłych domowych czynnościach. Cieszę się również, że mogłam czekać na pobranie wymazu w samochodzie i nie musiałam stać w kolejce na zewnątrz przez parę godzin. Słyszałam, że w wielu miastach tak właśnie było. Ja bym nie ustała, padłabym na pysk! 

Dzięki chorobie przekonałam się również jacy są ludzie wokół mnie. Jestem niesamowicie wdzięczna osobom, które mnie wspierały dobrym słowem, gotowością pomocy czy choćby pytaniami jak się czuję. Szczególnie dziękuję mojemu zaopatrzeniowcowi, który robił i dowoził mi zakupy. Takich rzeczy się nie zapomina! Dziękuję też pewnej osobie, która zaopatrzyła mnie w syrop! Ludzka życzliwość naprawdę pomaga w trudnych chwilach! Dziękuję też pewnej osobie z rodziny, która przywiozła kosz jedzenia, dzięki czemu mieliśmy co jeść przez kilka dni bez konieczności gotowania, a nikt z nas nie miał siły stać  przy garach...

Na zakończenie tego wpisu pragnę wyrazić swoje uznanie i wdzięczność wobec Pani, która obsługiwała ten nasz mobilny punkt. Dziękuję za Pani pracę, za cierpliwość, uśmiech i pełen profesjonalizm. Dziękuję Pani i wszystkim pracownikom służby zdrowia za wszystko, co dla nas robią, a zwłaszcza za ich ich pracę w tym mega ciężkim dla świata czasie. Pozdrawiam też pracowników Sanepidu, a zwłaszcza Panią, która do mnie dzwoniła. Mam nadzieję, że nie nadwyrężyłam jej cierpliwości i dziękuję za zrozumienie. 

Pozdrawiam serdecznie i wszystkim osobom, które to czytają, życzę dużo zdrowia!

czwartek, 15 października 2020

Martwię się!

Durny wirus nie odpuszcza. Jak to dłużej potrwa, to człowiek bez maski będzie się czuł jak bez majtek, a obecne maluchy nie będę znały tego uczucia, gdy się wychodzi na dwór i oddycha pełną piersią, bez zakrywania ust i nosa. Nie wiem, nie mam pojęcia co z nami dalej będzie. Martwię się. O ile wiosna z wirusem też była ciężka, ale dało się ją przetrwać, bo wszędzie i ładnie, i zielono, i optymistycznie, o tyle jesień i zima to okres, kiedy i tak siedzi się najczęściej w domu, i jest depresyjnie, a tu wirus wcale nastroju nie poprawi... Tyle fajnie, że udało mi się złapać troszkę lata, a i potem nieoczekiwania wywędrowałam na drugi kraniec Polski, więc w pewnym stopniu nałapałam nowych wrażeń. Bez tego byłoby mi bardzo ciężko. Potrzebuję wyjazdów, potrzebuję zmiany otoczenia, bo to mi daje powera i psychiczną równowagę. 
Z innych pozytywów - wzbogaciłam swoją domową biblioteczkę. Jeszcze dwa woluminy i spełni się moje marzenie o 1000 książek. To nawet dumnie wygląda, ta jedynka i trzy zera... Mam nadzieję, że już niebawem się pochwalę, że tysiąc pękł!

niedziela, 16 sierpnia 2020

Negatywna.

 Wynik test na koronawirusa wyszedł mi negatywny, wróciłam więc do normalnego życia i już zapomniałam o tym całym cyrku. Noszę jednak maseczkę, do sklepu zakładam rękawiczki, staram się unikać większych skupisk ludzi i jakoś żyć. Najgorszy w tym wszystkim był test i pobieranie próbki z nosa. Brrr! 

niedziela, 2 sierpnia 2020

Kwarantanna. Czekając na...

Wyniku testu nadal nie znam. Podobno ma być dzisiaj. Pada deszcz więc będę mogła sobie odpocząć od pracy w ogrodzie. Ale nie tak całkiem, bo wrzucam tu na bloga nową zakładkę, aby pokazać, co wokół mnie rośnie.

Kwarantanna trwa. Test.

Przeszłam test na "koronę" i teraz czekam na wynik. Pan, który pobierał próbkę sympatyczny, samo badanie TRAGEDIA. Nieprzyjemne w ciul. Podobno dziś ma być wynik. PODOBNO, bo z tym całym wirusem to nic niewiadomo. Ciężki wyłuszczyć fakty spośród miliona teorii spiskowych. Pan wsadził mi głęboko do nosa patyczek (trochę taki jak do uszu, ale dłuższy) i trzymał przez chwilę najpierw w jednej, a potem w drugiej dziurce. Suuupeeer uczucie - brrrr. Łzy same mi poleciały, bałam się, że dotknie mi mózgu he he.

czwartek, 30 lipca 2020

Kwarantanna - do biegu, gotowi, start!

Trafiłam na kwarantannę, a wraz ze mną moi domownicy. W zasadzie to nie wiem, jak to skomentować. Odcięcie mi nie przeszkadza, mam co robić w domu i na posesji. Czekam na test.  Gdy tylko informacja o moim "areszcie" poszła w świat, od razu otrzymałam wiadomości, że jak mi będzie czegoś potrzeba, to mam dzwonić  i już. To miłe! Bardzo! Był też kontakt trochę mniej miły, od osób, z którymi się spotkałam... Mam nadzieję, że mi wierzą, że gdybym teraz wiedziała to, co dziś wiem, to siedziałabym na tyłku... Serio, nie jest moim marzeniem mieć "koronę" ani zarazić nią innych. Ech, marzył mi się też urlop, już nawet miałam w ręku odpowiedni wniosek, a tu zonk. Jest wolne, ale nie takie, jakie sobie wymarzyłam. I co z tego, że chodziłam w maseczce i rękawiczkach (kościół - jako jedyna, sklep - często jako jedna z nielicznych) i starałam się unikać większych skupisk ludzkich, skoro wirus krył się niemal "pod nosem"... Teraz przechodzę etap lekkiego buntu i obaw, co będzie jeśli będę pozytywna. Nie chcę trafić do szpitala i nie chcę, by moi domownicy ucierpieli.

piątek, 3 lipca 2020

Pracowity piątek

Czosnek wykopany. Gałęzie jabłoni podparte, by nie złamały się pod ciężarem owoców. Bób zerwany, częściowo. Zaproszenia dla przyjaciółki ogarnięte. Pranie zrobione i rozwieszone. Zakupy za mną. Trawa skoszona. To był pracowity piątek.
Korci mnie, by zacząć nagrywać podcasty...ale czy ludzie chcieliby mnie słuchać?...

wtorek, 16 czerwca 2020

LGBT

Moi przyjaciele to nie ideologia, moi przyjaciele to ludzie.
Nie oceniam ludzi przez pryzmat tego, kogo wpuszczają do łóżka. Raz, że to nie mój interes. Dwa, że to takie płytkie!
Nikt z nas nie wybiera sobie orientacji, czasem trzeba się namęczyć, by ją odkryć, ale to tyle. Natura - nic nie poradzisz. A walka, leczenie czy wypieranie tego, kim się jest...no, nie ma sensu i do niczego dobrego nie prowadzi. Nie jestem przesadnie tolerancyjna ani skrajnie konserwatywna, ale politycy nie mogą dyskryminować obywateli! Powtarzam więc - moi przyjaciele to nie ideologia, moi przyjaciele to ludzie! Na ideologii opierają się natomiast partie polityczne! Łączą ludzi o wspólnych celach i przekonaniach, i dążą do przejęcia władzy. Co ciekawe, taki zarzut często jest kierowany w stronę osób LGBT :)!  Ale spoko, chociaż w naszym kraju rządzi teraz "jedyna słuszna opcja" to prędzej czy później przeminie i pojawi się inny twór. A LGBT jak było, tak będzie, bo...to nie ideologia tylko ludzie z krwi i kości. Rodzili się, rodzą i będą się rodzić. No, samo życie!

wtorek, 9 czerwca 2020

"Wdzięczna" bezdzietna

Dziękuję - wiadomo komu -  za cień nadziei, że wreszcie i ja - szara, ciemna masa pracująca - będę mogła liczyć na coś za darmo i dostanę hajsy na urlop. Niestety, przekonałam się, że jestem nic nie warta, bo się nie rozmnożyłam, ale cieszę się niezmiernie, że będę współfinansować wypoczynek dzieci... Jestem rozczarowana, serio! Uwierzyłam wiadomo komu (głupia ja!), oddałam swój głos na wiadomo kogo i...to się więcej nie powtórzy! Dużo - wiadomo komu - wybaczyłam, ale teraz czara goryczy się przelała i potraktuję - wiadomo kogo- tak jak wiadomo kto mnie - udam, że nie widzę...


czwartek, 4 czerwca 2020

"Władca Pierścieni". Koronowirus. Czerwiec.

Po latach przeczytałam ponownie "Władcę Pierścieni" i teraz przechodzę kryzys czytelniczy, bo lepszej powieści po prostu nie ma! Więc po co mam czytać, skoro wiem, że dzieło Tolkiena to totalne arcydzieło i nic mu nie dorówna? No, dobra - czytam, bo lubię czytać, ale stałam się bardzo krytyczna i rzadko kiedy jestem gotowa przyznawać książkom choćby jedną gwiazdkę Michelin. Poza tym, odczuwam niedosyt w stosunku do "Władcy", bo trzy tomy to za mało! Zdałby się choćby jeszcze jeden, tak, by się było nasycić dalszymi losami  hobbitów i ich przyjaciół... I jeszcze jedno - twórcy filmu pozmieniali trochę faktów, w tym jeden wyjątkowo ważny - śmierć Sarumana! Nie wspomnę już o pominięciu wątku Toma Bombadila... 
Ech, nie ma to jak życiowe problemy... (uśmiech!).
Z innych spraw - koronawirus nas nie opuszcza, chociaż kolejne obostrzenia są luzowane lub znoszone. Nie do końca mi się to podoba, bo moim skromnym zdaniem, przywykliśmy już do tego całego "ukrytego wroga", spowszedniał nam, przestał wydawać się tak groźny jak na początku, a przez to zaczynamy dostawać "małpiego rozumu" i olewamy środki ostrożności. Przykład? Proszę bardzo! Na drzwiach pewnego zakładu wisi wielki napis, przypominający o konieczności zdezynfekowania rąk i obowiązkowej maseczce NA TWARZY (nie w kieszeni,nie na szyi), ale klienci nic sobie z tego nie robią.  Są i tacy, którzy do środka wejdą z zakrytym "fejsem", ale jak już się znajdą w biurze to zaraz go odsłaniają. Gdzie tu sens? Gdzie logika? Hasło "KRYJ RYJ" obowiązuje! Ja maseczkę grzecznie noszę i równie grzecznie zakładam rękawiczki, gdy sytuacja tego wymaga (sklep, bankomat), bo dzięki temu czuję się lepiej psychicznie (wiem, że nic w 100% mnie nie ochroni), no i  nie chciałabym przywlec do domu "korony". Koronę to ja mogę włożyć na głowę, ot co! (śmiech). 
A tak w ogóle to ja nie mogłabym być mniszką klauzurową (czyli taką, co siedzi w klasztorze, oddzielona od świata kratą), bo już mnie męczy siedzenie w domu i prace ogrodowe, i spędzanie czasu w sadzie. Owszem, dzięki temu przetrwałam najtrudniejszy czas radykalnych obostrzeń, ale teraz już mi się nudzi. Wiem, mogłabym gdzieś pojechać, ale na to jeszcze nie mam odwagi. Taki mi się impas aktywował! 

piątek, 17 kwietnia 2020

Jak do tego doszło, nie wiem...

Nie! Nie zaśpiewam Wam tu Martyniuka. Never! Jestem w szoku, że jeśli dobrze widzę, to od mojego ostatniego wpisu minęło 11 miesięcy! To prawie rok! Cholera jasna! Jak??? Gdzie ja byłam przez ten czas? No, szok! Jak do tego doszło, nie wiem... Dobrze mi coś podpowiadało, że pora się uzewnętrznić i choć trochę się odstresować na blogu. Pisanie zawsze mnie oczyszcza, pomaga dotrzeć do tego, co najważniejsze i sprawia mi przyjemność. Lubię to. A w tych czasach małe przyjemność są szczególnie ważne. Bo żyjemy w ciągłym stresie, zamknięciu, niepewności, pogrążamy się w tęsknotach, obawach o siebie i najbliższych, buntujemy przeciwko wyborom i ze zdumieniem obserwujemy kolejne rewelacyjne działania rządu. Nie chcę się babrać polityką, nie znam się na niej, ale organizowanie wyborów w takim czasie? Serio??? BEZ KOMENTARZA! Jestem idealistką, wierzę w dobro i w człowieka, w wierność zasadom, honor, lojalność i zaufanie. A w kontekście politycznym moje zaufanie zostało PRZEORANE. I łażę teraz jak głupia z bruzdą w sercu i w umyśle, no i sama nie wiem, co to będzie. Z tym wszystkim. Życie jest trudne. Wczoraj płakałam, bo mi się nazbierało. Chyba po raz pierwszy od dnia, w którym ta cała korono-szopka się zaczęła. Trawi mnie strach i niepewność. Ukojenie przynosi modlitwa, ale nie na długo. Chyba brak mi wiary. A może nie? Tak, gdzie rozum mi mówi, że to wszystko jest bez sensu, rośnie moja chęć chcenia zaufania, że Pan Bóg jest z nami, że nie porzucił. Że wspiera lekarzy, że leczy zakażonych, smuci się z tym, którzy żegnają bliskich, że świecy nie zagasi, a trzciny nie złamie...
Ratunku szukam w pracy fizycznej na podwórzu (jestem leniem, ale praca mi pomaga) i w książkach.  Epidemia pomogła mi zrozumieć, że powinnam być dla siebie dobra. Że małe gesty mają wielkie znaczenie. Dlatego malują paznokcie, zakładam kolczyki, delektuję się kawą. Cieszę obecnością najbliższych. Doceniam, że mam się do kogo odezwać. Doceniam przestrzeń - ogród i sad. Dziękuję za smartfona i interent, dzięki którym mogę rozmawiać z rodzeństwem i przyjaciółmi, patrzeć na nich i mieć namiastkę ich obecności. Cel mam jeden - NIE OSZALEĆ. Telewizję omijam. Teorii spiskowych w sieci nie śledzę. Interesują mnie jedynie liczby zakażonych, ozdrowiałych i zmarłych, zwłaszcza w moim regionie. W świat ruszam tylko wtedy, gdy muszę iść do pracy lub na zakupy. Bez szemrania nakładam rękawiczki i maseczkę. I trzymam kciuki, by panie kasjerki były zdrowe, by pani w aptece się nie zaraziła, i by ten cały wirus poszedł sobie w cholerę. Albo gdzieś dalej. I już nie wrócił.

niedziela, 14 kwietnia 2019

Odchudzam się, ale...

...na weekend zawiesiłam dietę. Od jutra wracam do moich zmagań. Pozbyłam się 11. kilogramów. Kolejne czekają.

czwartek, 11 kwietnia 2019

Stażyści

Lubię pracować ze stażystami. Odzywa się wtedy we mnie nauczycielski zew, staram się  najlepiej jak potrafię wprowadzać ich w życie firmy i różne obowiązki. Nie traktuję stażystów jak maszynki do robienia kawa, nie pozwalam też, by siedzieli i się obijali. Jeśli to możliwe, dają im samodzielne zadania do wykonania, jak czegoś nie wiedzą to wyjaśniam. Jak sama czegoś nie wiem, to odsyłam do kogoś mądrzejszego. Jak ja byłam na stażu to bywało różnie i często traktowano mnie z góry. Ja tak nie chcę, bo stażysta nie jest w niczym gorszy od etatowego pracownika, jest po prostu na innym etapie zawodowym i życiowym. Zdarzyła mi się jedna osoba, której nie lubiłam. Bywa. Jestem tylko człowiekiem. Na szczęście jej staż nie był długi :-], ale też nie zatrułam jej życia. Zdarzyła się osoba, która strasznie plotkowała, o mało nie skłóciła mnie z pewną firmową "szychą", kiepsko to zniosłam, ale było minęło, mój stosunek do stażystów się nie zmienił, ale uraz do tej istoty pozostał.

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Nauczyciel Vs krowa

Jestem przeciwna strajkowi nauczycieli. Przyznam jednak szczerze, że jak usłyszałam, że będą hajsy na krówki i świnki to mnie o mało szlag nie trafił! Bo taka propozycja złożona w czasie strajku oświatowego to szczyt bezczelności, chamstwa i złośliwości! Nie mam nic do rolników, ba, niezmiernie cenię ich ciężką pracę, ale jak to jest, że na zwierzęta kasa będzie, a na podwyżki dla belfrów nie... I w ogóle, co to za kraj, który rozdaje różne "plusy" wszystkim, tylko nie ludziom ciężko pracującym i wykształconym... Nie mam "500+", bo nie mam dzieci, nie korzystam z "300+" na podręczniki, bo nie mam dzieci, nie dostanę 13. emerytury, bo nie jestem emerytem, nie dostanę zasiłku z OPS, bo żyję na poziomie... na poziomie najniższej krajowej, ale kogo to obchodzi... Rachunki, tankowanie, jedzenie i w portfelu robi się dziwnie pusto i ubogo... Nie daj Boże wesela w rodzinie czy innej ważnej uroczystości, bo albo nie pójdę, albo będę musiała odkładać z półrocznym wyprzedzeniem. Ubezpieczenia auta to kolejny dramat, jak mus to mus i polisę trzeba wykupić, ale serio, za takie mega kwoty? Litości! Ubrania...zaopatruję się najczęściej w lumpeksie, czasem dostaję coś od przyjaciółki, w przypływach szczęścia i szaleństwa idę do sklepu. A tak kolejny zonk, bo jestem dużą osobą, a ciuchy dla dużych są droższe. Buty...kupuję raz na kilka lat, kosmetyki podstawowe i najtańsze. Książki...na co mi książki, no nie? A jednak! Najczęściej używane lub jakieś dary, do księgarń wpadam sporadycznie, bo kuszą! Pierwszym autem jeździłam kilkanaście lat, aż umarło śmiercią naturalną ze starości, kupiłam drugie dzięki długiemu oszczędzaniu i pożyczce. Będę nim jeździć dopóki będzie mnie stać na paliwo.:-]  Kosmetyczka? Ostatnio byłam rok temu! Przed weselem! Fryzjer? Kumpla mam, to korzystam. Kino? Zdarza się, ale sporadycznie i to nie takie sieciowe, a zwykłe, gdzie bilet wynosi 12 zł. Koncerty? Tylko podczas dni miast, bo za darmo. Urlop? Dostanę, a jakże, z tym, że nie wiem, kiedy... Mogłabym tak bez końca wymieniać, ale po co... To problemy, które dotykają większości społeczeństwa. I coś się mnie nie wydaje, żeby w najbliższym czasie miało być lepiej... W sumie, to tak na codzień staram się trzymać fason i właściwie nie skarżę się światu jak mi ciężko, ale bywają dni, jak dziś, że coś we mnie pęka i minę mam nietęgą. Fajnie by było móc nie martwić się o finanse...albo żeby choć odpowiedzialność w robocie była mniejsza...


niedziela, 31 marca 2019

O Szustaku

Mam za sobą rekolekcje, które prowadził o. Adam Szustak OP. Boże, jak ja się cieszę, że mogłam w nich uczestniczyć!!! Wiązało się to z tym, że przez trzy dni i trzy wieczory nie miałam kompletnie czasu dla siebie, bo do miejscowości, gdzie o. Adam głosił, mam kawał drogi, ale dało się! Trzy dni pełne wrażeń i słów, które zapadają w pamięć, serce i zmuszają do myślenia. Cudowny czas! Mam nadzieję, że wyda w moim życiu dobre owoce... Nie spodziewam się, żebym miałam kiedykolwiek poznać o. Adama osobiście, ale gdybym jednak go spotkała to serdecznie bym mu podziękowała :). Znalazłam na yt jego osobiste świadectwo i to też na mnie podziałało. Trochę to było podobne, do tego, co się wydarzyło w moim życiu i nikt mi nie powie, że Pana Boga nie ma albo że się ludźmi w ogóle nie przejmuje. Co mnie uderzyło w przeżytych rekolekcjach? Będzie prozaicznie, ale...tłum i ścisk! Serio! Ludzi było tyle, że aż trudno uwierzyć, pierwszego dnia przyjechałyśmy późno i w efekcie stałyśmy przez całą mszę i potem na konferencji. Dałam radę, choć myślałam, że kręgosłup ze mnie wyjdzie, stanie obok i zaśmieje mi się w twarz :). Oblężenie parkingu też było mega wielkie, a jak zobaczyłam dwa autokary pod kościołem to już w ogóle zwątpiłam, że uda nam się znaleźć miejsce wewnątrz świątyni. Ale się udało. Drugiego dnia przyjechałyśmy wcześniej, znalazłyśmy miejsce siedzące, ale z ujemnym skutkiem widokowym, tzn. kręgosłup już tak nie cierpiał, ale nie widziałyśmy ołtarza. A trzeci dzień to już w ogóle jazda. Miejsca siedzące, spowiedź, a potem...a potem już przez większą część konferencji stałyśmy, bo..bo jakoś tak nas naszło i wcale nie było to męczące. Spowiedź...tak, nie planowałam, ale się udało. Trafiłam na kapitalnego spowiednika i za to też jestem wdzięczna. Był to kapłan z dojrzałym, bardzo dojrzałym peselem, i jak tak zobaczyłam go przez kratki konfesjonału to sobie pomyślałam, że "księciunio" zaraz się rozsypie i pewnie głuchy więc jakoś się nie przejmowałam spowiedzią, ale jak już przyszła na mnie pora i zaczęłam swoje wyznania to przekonałam się jak bardzo się pomyliłam w swej ocenie :). Kapłan żywotny, konkretny, ludzki i ze znakomitym słuchem :), a do tego mądrze gadał :D!
A wracając do o. Adama - polecam każdemu! Ludzie, jeśli tylko będzie głosił w Waszych okolicach to idźcie koniecznie! Gwarantuję, że usłyszycie treści, na które nie pozostaniecie obojętni!
Wiem, wiem, wyszło strasznie górnolotnie, sorry! Ale te rekolekcje naprawdę dodały mi skrzydeł! Dobra, powiedzmy wprost, fajnie jest zobaczyć znanego "jutubura", o. Adam jest mega medialny, ale to przede wszystkim KSIĄDZ, ZAKONNIK, który niestrudzenie wędruje po świecie i głosi. I to jest najważniejsze :).

piątek, 11 stycznia 2019

PINK PUNK

Kupiłam sobie ostatnio płytę Agnieszki Chylińskiej "PINK PUNK". Piszę, słuchając i...podoba mi się! Jest przekorna, chaotyczna, czasem pełna jazgotu, ale dobrze się tego słucha... Ostra. Nieobliczalna. A jednocześnie, w tym wszystkim, odkrywam Chylińską bezkompromisową, szukającą, szczerą, kobietę, artystkę, istotę, która ma w sobie szale szaleństwo młodości i bunt przeciw banałom. Osobistego tonu nadają dodatkowo zdjęcia Agi z różnych lat, które pojawiły się w dodatku z tekstami. Głos Chylińskiej nie jest idealny, momentami nawet bywa nieprzyjemny, ale ma moc i nie da się być na niego obojętnym. Gdyby się ktoś zastanawiał nad zakupem płyty to polecam. Ja mam i na pewno będę często słuchać!

sobota, 5 stycznia 2019

"Ciotka Zgryzotka"

Musierowicz nie traci formy! Właśnie skończyłam czytać 22 część "Jeżycjady" - "Ciotkę Zgryzotkę", i jestem mega wzruszona! W kilku miejscach miałam łzy w oczach - serio! Książkę nabyłam dziś i tak mnie wciągnęła, że przeczytałam ją w kilka godzin! I znowu poczułam się jak nastolatka, bo właśnie wtedy, mając lat naście, po raz pierwszy zetknęłam się z powieściami Małgorzaty Musierowicz i okazało się, że to przyjaźń na długie lata! Zabrzmi to głupio, ale czytając "Ciotkę", czułam się tak, jakbym wróciła do domu... Pełnego ciepła, miłości, książek i całego panteonu dobrze znanych postaci, mniej lub bardziej lubianych, ale bliskich... Musierowicz przywraca moją wiarę w ludzi, w to, że dobro zawsze zwycięża oraz pomaga wierzyć, że wszystko można przetrwać, jeśli się ma wokół siebie najbliższych. Czuję się ukojona lekturą i już sobie ostrzę ząbki na "Feblika", czyli tom "Jeżycjady", który poprzedza "Ciotkę", a którego jeszcze nie miałam okazji przeczytać...
Pani Małgorzato, dziękuję za Pani twórczość!

niedziela, 30 grudnia 2018

Zdrada? Wtf???

2018. To był dobry rok. Trudny, ale dobry, cieszę się, że się kończy i z nadzieją wypatruję nowego. Największy cud to to, że moja Mama żyje, i wokół tego krążą moje myśli ilekroć jestem w kościele. Bo mam 200% pewności, że gdyby nie Pan Bóg i wstawiennictwo Świętych - Józefa, Rity, Charbela to dziś odwiedzałabym mamę na cmentarzu. Zbieram się od jakiegoś czasu do napisania świadectwa o tym, czego doświadczyłam, ale musi to we mnie dojrzeć...
***
W kwietniu wstąpiłam w związek małżeński. Ani mój mąż, ani ja ideałami nie jesteśmy, ale dobrze nam razem, i mam nadzieję, że zawsze się będziemy kochać i wspierać. Piszę o tym, choć to wydaje się oczywiste, ponieważ trafiłam gdzieś na tekst o tzw. zdradzie kontrolowanej, czyli praktyce, w ramach której mężowie i żony zdradzają się z wybraną osobą, aby tym samym spełnić swoje fantazje. To chore! Gdzie tu miłość, która się przysięgało, skoro ktoś się godzi, by jego współmałżonek uprawiał seks z kimś innym??? Gdzie szacunek? Gdzie godność? Przyzwoitość? Zasady moralne? Uczciwość? Wierność??? To obłęd jakiś! Przysięga małżeńska jest święta, składana drugiej osobie przed Bogiem, i choć czasem uwiera (jesteśmy tylko ludźmi), to jednak wyznacza drogę, którą mąż i żona mają podążać! Ani mi się śni zdradzać męża, a co tu dopiero mówić o zaplanowanym akcie. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby mój mąż czegoś takiego sobie zażyczył i mam nadzieję, że nigdy to nie nastąpi. Bo dla mnie, powtarzam, przysięga to nie wyświechtany frazes, lecz zobowiązanie i obustronny dar, któremu można podołać dzięki pomocy Nieba. I życzę wszystkim Małżonkom, aby wytrwali w tym, co ślubowali! A narzeczonym życzę owocnego duchowego przygotowania do zawarcia związku małżeńskiego...
***
Pod koniec lata rozpoczęłam nową pracę. Z pewną dozą nieśmiałości przyznaję, że wymodloną, bo modliłam się oto, by znaleźć taką pracę, w której mogłabym robić to, co kocham i na czym się znam. Bóg jest dobry!...

sobota, 10 listopada 2018

Wolność niedoceniona

Jutro setna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości. Właściwie...nie wiem, co napisać!  Bo przecież to takie oczywiste, że mamy swoje państwo, polski rząd, kulturę, naukę, sztukę... To takie oczywiste, że możemy mówić po polsku wszędzie i bez żadnych ograniczeń... To takie oczywiste, że możemy uczestniczyć w wyborach jako wyborcy i wybierani... To takie oczywiste, że mamy własną walutę... że jesteśmy widoczni na mapie świata...że polskie dzieci uczą się w polskich szkołach...
Takich przykładów można by mnożyć bez końca, ale moim zdaniem...wolność docenilibyśmy tak naprawdę, gdybyśmy ją, nie daj Boże, znowu utracili.