Na początku tygodnia odbył się pogrzeb mojej sąsiadki. Poszłam. Pani M. umarła tak jak żyła - przy pracy, w ciszy, w obecności wnuka. Nie znałam Jej zbyt dobrze, właściwie to nawet nie wiem czy lubiłam, ale to był taki wzór gospodyni, która dbała o wszystko - ogród zadbany, podwórko uporządkowane, co niedzielę Msza św., uczestnictwo w nabożeństwach np. majowych, mieszkająca razem i uczciwa rodzina ( niedawno obchodziła wraz z mężem 50-tą rocznicę ślubu ), zero plotek i wtrącania się w nieswoje sprawy. Czy była szczęśliwa? Nie wiem, nie mnie to oceniać, ale mam nadzieję, że teraz doświadcza Radości Wiekuistej.
Siedząc w kościele i patrząc na trumnę pomyślałam, że ja się tak "pałuję", martwię i przeżywam, a finał i tak będzie jeden dla wszystkich więc... trzeba się wziąć w garść, bo życie "choć piękne, tak kruche jest".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz