wtorek, 22 maja 2018

Mama w szpitalu - cz. II

Mama trafiła do szpitala w poniedziałek. We wtorek okazało się, że operacja będzie w środę. To były bardzo trudne dni, ukojenia szukałam w modlitwie. Prosiłam o modlitwę wiele osób "w realu", ale i w "sieci". Mam tu szczególnie na myśli kilka wspólnot mniszek, których strony regularnie odwiedzam i co jakiś czas przesyłam prośby o modlitwę do ich modlitewnych skrzynek (zawsze pełna skuteczność!). Sama modliłam się szczególnie do św. Józefa, bo już wcześniej przekonałam się, że On nigdy nie zawodzi i zawsze pomaga. Mama też się modliła, z resztą, codziennie odmawia różaniec (podziwiam ją za to!) i żyje wiarą. Dałam jej też obrazek z wizerunkiem św. Charbela, żeby ten święty mnich nad nią czuwał...
Nastał dzień operacji. Mamę zabrano na salę operacyjną skoro świt o 7.00. My w domu strasznie to przeżywaliśmy i postanowiliśmy pojechać do szpitala, żeby być na miejscu w razie czego, i żeby mieć poczucie, że nie siedzimy bezczynnie. Na miejsce dotarliśmy ok. 13.00. Zapytaliśmy pielęgniarkę czy operacja nadal trwa, ale ona nas odesłała do lekarza. Zaczepiliśmy lekarza, ale trafiliśmy akurat nie na tego, który mamę operował. Ten odesłał nas do sekretariatu... Chodziliśmy więc od Annasza do Kajfasza i w końcu, nie wiem jak, ale mojemu mężowi udało się wysępić numer telefonu do dyżurki pielęgniarek na oddziale intensywnej terapii. Gdy tam zadzwoniliśmy, dowiedzieliśmy się, że mamę właśnie przywieźli na tenże oddział. Ulga, operacja zakończona! Ruszyliśmy do domu. Po ok. dwóch godzinach znów zadzwoniłam do pielęgniarek, ale powiedziano mi, że mam dzwonić do dyżurki lekarzy. Zadzwoniła, nikt nie odbierał. Po godzinie znów zadzwoniłam i moje pierwsze pytanie brzmiało czy mama żyje. Lekarka opowiedziała, że gdyby mama nie żyła to już bym wiedziała, i że mamunia jeszcze śpi, a oni robią różne badania i wybudzą ją w stosownym czasie. Podziękowałam więc za informację i się rozłączyłam. Do domu jakoś mi tak lżej się wracało...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz