Wiedząc, że mama żyje i jeszcze jej wybudzili, spokojnie przeżyłam dzień operacji. Do lekarza zadzwoniłam następnego dnia ok. 11 rano. I przyszła dobra wiadomość, że mama jest wybudzona, sama oddycha i normalnie rozmawia. Podziękowałam Bogu za cud, który dla nas uczynił i jakoś lżej mi było ogarniać codzienne obowiązki. Lekarka przekazał też informację, że jeśli wszystko dobrze pójdzie, to pojutrze (a więc w sobotę), przeniosą mamę na normalny oddział, ale nic na 100% zagwarantować nie może. Uspokojona tą informacją zadzwoniłam do lekarzy w sobotę i się okazało, że mama nadal jest na intesywnej terapii. W niedzielę także tam została. Przenieśli ją dopiero w poniedziałek. A jak już ją przenieśli to ruszyliśmy z wizytą. Ale powiem Wam jeszcze, że w piątek zadzwonił mój telefon. Dobijał się do mnie jakiś obcy numer i jak to zobaczyłam to wystraszona odebrałam, a tam usłyszałam głoś mojej matuli :D! Radość moja bezcenna! Odwiedziny były długo wyczekiwane, ale jak zobaczyłam mamę to cieszyłam się jak nigdy. I przyszła pora na kolejne newsy. Okazało się, że mama przeszła dwie operacje w jednej... Mieli jej wymienić zastawkę, ale jak już mamę otworzyli to się okazało, że bajpas jest konieczny i lekarz nie zastanawiał się ani przez chwilę czy go założyć tylko to zrobił. To wyjaśniło czemu na obydwu nogach mamy zobaczyłam blizny po rozcięciach tak od kostki do połowy łydki. Widok dość makabryczny, ale najważniejsze, że mama była z nami! Przy okazji kolejnych odwiedzin coraz lepiej poznawałam wielki miejski szpital, który początkowo mnie przerażał i nawet nauczyłam się sprawnie po nim poruszać. Po paru dniach kolejne wieści - mama ma migotanie przedsionków, w tym szpitalu zostać już dłużej nie może, bo zrobili, co było trzeba i potrzebują łóżek dla kolejnych pacjentów więc przewieźli mamę do jednostki, w której leczyła się do operacji. I w tym szpitalu mama przebywa od minionego czwartku. Gdy już chcieli ją wypuścić, okazało się, że ma gorączkę i spuchniętą nogę. Badania wykazały, że to zapalenie żył, czyli podobno rzecz, która się często zdarza po tak rozległej operacji. Mam nadzieję, że lekarze się nie mylą i postawią mi matulę na nogi. A gdy tam jeździmy i patrzę na moją mamunię, spoglądam w te mądre, brązowe oczy i słucham strofowania (najlepszy znak, że matula wraca do formy), to serce mi się raduje, że jest komu mnie ochrzaniać. I nieustannie dziękuję Panu Bogu za to! I jestem też ogromnie wdzięczna wszystkim osobom, które się za mamę modliły i nadal modlą, bo to, że mama jest z nami...najlepiej świadczy jak wielką moc ma modlitwa! Jak to sobie uświadomiłam to się popłakałam i nie mogłam przestać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz