Jak wiecie (o ile ktoś tu jeszcze zagląda), temat życia zakonnego jest mi szczególnie bliski. Jeszcze ważniejsze są dla mnie losy osób, które opuściły szeregi zakonne. Chcąc zgłębić temat, sięgam zarówno po książki typu "Zakonnice odchodzą po cichu" jak i inne, w których kobiet konsekrowane opowiadają o sobie i szczęściu, które daje im wybrana droga. Chętnie czytam również dziennik sióstr, które KK ogłosił świętymi (ostatnio po raz któryś skończyłam "Dzieje Duszy") i jak tak to wszystko analizuję to nasuwa mi się wiele myśli, ale dwie są chyba najważniejsze:
1) opuszczenie zakonu to nie jest ani grzech, ani koniec świata.
Dla przykładu - Św. Matka Teresa z Kalkuty opuściła zakon, aby wyjść na ulice Kalkuty i tam pełnić posługę wśród najuboższych, do której czuła się wezwana. Św. Faustyna Kowalska rozważała wystąpienie ze swojego Zgromadzenia, bo Pan Jezus mówił jej o nowej wspólnocie, którą ma założyć. Ostatecznie nie wystąpiła, ale wspólnota powstała. Dalej, Leonia Martin, rodzona siostra św. Teresy od Dzieciątka Jezus, dwa lub trzy razy wstępowała do zakonu, a potem występowała, aż w końcu znalazła klasztor, w którym żyła do śmierci. Co ciekawe, Leonię jej własna rodzina nazywała tą biedną Leonią, a jej cztery siostry były karmelitankami - Teresa, Paulina, Maria i Celina. Na chwilę obecną rozpoczął się jej proces beatyfikacyjny, a rodzice sióstr Martin - Zelia i Ludwik zostali ogłoszeni świętymi. Z przykładów bardziej współczesnych - w Żarkach Letnisko, koło Częstochowy, istnieje Wspólnota Sióstr Karmel Ducha Świętego. Tworzą ją siostry, które wcześniej żyły w Zgromadzeniu Sióstr Karmelitanek Dzieciątka Jezus, ale rozeznały, że Pan je wzywa do czegoś nowego. Na chwilę obecną mają kilka nowych powołań i podlegają miejscowemu biskupowi. Można odwiedzić ich stronę oraz profil na facebooku. Jest wiele dziewcząt i kobiet, które opuszczają zgromadzenia zakonne na różnych etapach. I to naprawdę nie jest nic złego ani dziwnego. Jesteśmy ludźmi w drodze, każdy etap życia czemuś służy i na każdym możemy chwalić Boga albo rozeznać, że wcale nie chcemy Go chwalić i tak w ogóle to z wiarą nam strasznie nie po drodze. Pora przestać traktować byłe siostry zakonne jak dziwolągi, doszukiwać się sensacji w ich odejściu i snuć teorie spiskowe. Każda osoba, która rozpocznie życie zakonne lub pójdzie do seminarium MA PRAWO ZMIENIĆ ZDANIE I OPUŚCIĆ WSPÓLNOTĘ, DO KTÓREJ DOŁĄCZYŁA. Inną rzeczą jest następujące potem często obwinianie innych za swoje niepowodzenie i wylewanie pomyj na wspólnotę i cały kościół. Znam też przypadki, gdzie o osobach, które opuściły zakon, mówi się, że umarły. To też jest strasznie chamskie i niesprawiedliwe. Świątobliwe mniszki nie okazują miłosierdzia wyrażając się w ten sposób. Reasumując, nie oceniajmy innych, bo nie wiemy, co się dzieje w ich wnętrzu i skupmy się na swoichs sprawach.
2) ludzie z zewnątrz, bez względu na to, jak dobrych intencji by nie mieli, nie poprawią jakości życia sióstr zakonnych.
Powtarzam, jakbyście się nie starali, ludzie z zewnątrz nie są w stanie zrozumieć specyfiki klasztornej codzienności. Nie mówię, że tam wszystko jest ładnie i cacy, ale te wszelkie hasła nawołujące do równego traktowania, do zwiększania autonomii sióstr, do luzowanie wszelkich obostrzeń są...bez sensu. Siostry same decydują o swoim życiu, służą temu rozmowy, służy coś, co się nazywa kapitułą, podczas której wybiera się przełożonych, omawia najważniejsze sprawy itd. Czy wyobrażasz sobie, że ktoś będzie w mediach omawiał problemy Twojej rodziny? Krytykował i mówił, jaka to u Was patologia i jak Wam wszystkim jest źle... A no tu trochę jest podobnie. No i może nie wiesz, ale o zgromadzeniu zakonnym mówi się też rodzina zakonna. I jeszcze jedna kwestia - siostry patrzą na swoje życie przez pryzmat wiary (no, przynajmniej powinny), my - ludzie spoza - patrzymy "po ludzku". Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia....