Wędrując po drogerii, spotkałam K. - naszego parafialnego kleryka, od września IV rok. Zamieniliśmy kilka słów. Godzinę później, gdy już byłam w domu, usłyszałam, że kleryk od jakiegoś czasu nie jest już w WSD.... I mnie zamurowało! Nie dlatego, że odszedł ( w okresie formacji to naturalne ), lecz dlatego, że słowem mi nie wspomniał, że już nie studiuje "świętej teologii"..
O sprawie myślę od wczoraj... Rozeznawanie powołania i wszystko, co z tym związane, to nie są łatwe sprawy! Zarówno wstąpienie do klasztoru czy seminarium, jak i odejście stamtąd, to kwestie bardzo trudne dla młodego człowieka, jego rodziców, najbliższych i przyjaciół. A czasem decyzję o powrocie o wiele trudniej podjąć niż tą, o wstąpieniu. Bywa i tak, że o czyimś wystąpieniu decydują przełożeni. Jeśli tak się zdarza, to spoczywa na nich ogromna odpowiedzialność, bo od sposobu, w jaki potraktują człowieka, który ich zdaniem powinien odejść, zależy jak ten człowiek poradzi sobie potem z samym sobą, ze światem i ... Panem Bogiem. Słuchając różnych opowieści o "zakonnym światku", czasem mi się włos na głowie jeży, że w tych, którzy są Świadkami Miłości, ludzkiej miłości bywa bardzo mało... Bo jak np. określić to, że niektóre siostry mają zwyczaj mówić o tych, które wystąpiły, że UMARŁY ( w domyśle - umarły dla zakonu ).Inne mają zakaz kontaktowania się z "eks"... Są i takie siostry, które NIE POZNAJĄ dawnej współsiostry, mijając ją na ulicy... To smutne, że ktoś, z kimś się żyło przez jakiś czas, po zrzuceniu habitu zyskuje status PERSONA NON GRATA.
Ale nie zawsze to zakonnice są tymi złymi. Bywa i tak, że dziewczyna odchodzi, a potem gdzie tylko może, obsmarowuje zgromadzenie, obwinia za wszystko - za każde swoje niepowodzenie. To też nie jest fair..
Ale ok, wracam do tego "mojego" kleryka. Trzymam za niego kciuki, tak z czystej sympatii.... Gość musi mieć świadomość, że jeszcze przez jakiś czas będzie LOKALNĄ SENSACJĄ i może się spotkać z różnymi opiniami. A podłe komentarze i plotki w tym czasie bolą najbardziej, bo najczęściej to stek bzdur i niedopowiedzeń... Niektórym szczęśliwcom Pan Bóg daje w tym czasie łaskę nieprzejmowania się plotkami, to dar, który naprawdę pomaga przetrwać. Podobnie pomocne jest znalezienie sobie zajęcia. Jak się ma po odejściu dużo zajęć to jest łatwiej odnaleźć się w nowej\starej rzeczywistości. Trzy lata poza domem to dużo i niedużo. Zasmakowało się mieszkania poza domem, weszło w inny rytm życia, przebywało z innymi ludźmi... co w efekcie sprawiło, że zmienił się i człowiek kroczący drogą powołania. Takiemu ZMIENIONEMU już człowiekowi, który wraca do domu, bywa trudno. Jeśli rodzina wspiera i się nie odwraca - JEST PIĘKNIE. Jeśli rodzina nie chce pomóc, bo się WSTYDZI - jest DRAMAT.
Wiem jak to jest. Przekonałam się osobiście. Byłam i wróciłam... Najważniejsze, by zaczynając nowe życie - nie zgubić Pana Boga!
Mam nadzieję, że K. sobie poradzi, a jego rodzice przestaną się wstydzić... Są teraz synowi szczególnie potrzebni. A ludzie... gadali, gadają i gadać będą!
hm... obserwuję chłopaka, który co prawda skończył WSD i dyplom mgr teologii ma w kieszeni, ale na podjęcie decyzji o kapłaństwie nie mógł się zdecydować. Dostał rok na jej podjęcie. A kiedy już się upewnił, że tak - biskup powiedział nie. Minęły jakieś 2 lata. Widziany dotąd w sutannie, asystujący przy ołtarzu - dziś w ostatniej ławce, nieogolony, obgryzający paznokcie.. :-(
OdpowiedzUsuńDruga wersja - od dziecka chciał być księdzem. Przyjęli go, Zawalił egzaminy - wywalili. Poszedł do zakonu. Rok. Odszedł. Bo chciał być księdzem nie zakonnikiem. Minęło .. 20 lat - on tylko o tym gada... Owszem pracuje, jakoś żyje - ale... Jakoś nie mogę zdobyć jego serca. (mhm) Bo on ciągle gada tylko o ..
W sumie to ja bym te dwie historie podsumowała tak: "NIESPEŁNIONE MIŁOŚCI"...
Usuń