czwartek, 15 października 2020

Martwię się!

Durny wirus nie odpuszcza. Jak to dłużej potrwa, to człowiek bez maski będzie się czuł jak bez majtek, a obecne maluchy nie będę znały tego uczucia, gdy się wychodzi na dwór i oddycha pełną piersią, bez zakrywania ust i nosa. Nie wiem, nie mam pojęcia co z nami dalej będzie. Martwię się. O ile wiosna z wirusem też była ciężka, ale dało się ją przetrwać, bo wszędzie i ładnie, i zielono, i optymistycznie, o tyle jesień i zima to okres, kiedy i tak siedzi się najczęściej w domu, i jest depresyjnie, a tu wirus wcale nastroju nie poprawi... Tyle fajnie, że udało mi się złapać troszkę lata, a i potem nieoczekiwania wywędrowałam na drugi kraniec Polski, więc w pewnym stopniu nałapałam nowych wrażeń. Bez tego byłoby mi bardzo ciężko. Potrzebuję wyjazdów, potrzebuję zmiany otoczenia, bo to mi daje powera i psychiczną równowagę. 
Z innych pozytywów - wzbogaciłam swoją domową biblioteczkę. Jeszcze dwa woluminy i spełni się moje marzenie o 1000 książek. To nawet dumnie wygląda, ta jedynka i trzy zera... Mam nadzieję, że już niebawem się pochwalę, że tysiąc pękł!