czwartek, 31 lipca 2014

kumpel płci niewieściej

Co sprawia, że facet traktuje kobiete jak starą kupele, a nie potencjalny obiekt westchnień czy partnerke? Czy jest szansa, by to zmienic? Czy warto próbowac i na siłe ciągnac taka znajomośc z nadzieją, że może jednak za jakiś czas ....? A może z taką dziewczyną jest coś nie tak, skoro jedyne, na co może liczyc to status "kumpla w spódnicy"? 
Ktoś? Kiedyś? Doświadczenie? Przemyślenie? 

środa, 30 lipca 2014

chyba nie

Tak, chyba jednak różnice charakterów między mną, a gościem, o którym Wam wspominałam są zbyt duże. Zastanawia mnie jak to możliwe, że dorosły facet nie pracuje, bo niby stawki, które mu proponują są za niskie!  Siedzi w domu i czeka nie wiem na co... Jak to nazwać? Hm, przeszkadza mi to! Bo, skoro ktoś, kto deklaruje pewne poważne rzecz, zachowuje się niepoważnie, to coś tu jest nie tak... Utrzymać rodziny się nie da tym sposobem, a nie wyobrażam sobie, że w takim potencjalnym związku to kobieta miałaby pracować, a gość ogarniać jedynie dom... Co to jest jedna pensja? - ja się pytam! Wyobrażam sobie, że mój potencjalny przyszły mąż da mi poczucie bezpieczeństwa i będę mu mogła ufać więc... więc ten pan się chyba raczej nie kwalifikuje. Inna sprawa - nie interesuje go moja praca, zainteresowania itd. Czasem mam wrażenie, że mentalnie zatrzymał się na poziomie szkoły średniej... Głupio mi tak pisać o kimś, kogo znam "moment", ale takie właśnie odnoszę wrażenia... To wszystko sprawia, że nie chyba jednak nie zależy mi zbytnio na tej znajomości. Nie chcę się wplątać w bagienko. Takie fakty, taka sytuacja, taka kalkulacja.
A w innych aspektach życia... czas na wybory, decyzje i wyzwania. Rozważam, mocno i intensywnie pewną możliwość, i z żalem myślę o braku doradców w kręgu najbliższej rodziny. Mam tu na myśli moich dwóch Wujków, którzy odeszli z tego świata zbyt szybko, a byli ludźmi wykształconymi, doświadczonymi i mądrymi. Szkoda, że nie mogę sobie z nimi pogadać, no, szkoda...
Zaangażowałam się też w pewną inicjatywę, w pewnym sensie artystyczną i się bardzo cieszę, że są osoby, które chcą działać razem ze mną, ale obawiam się, że nic z tego nie wyjdzie, bo nie nadajemy na tych samych falach. Ale może jednak? Kto to wie... na razie czekam na rozwój sytuacji i sama jestem ciekawa jak ta współpraca się nam będzie układać.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Brać czy nie brać - facet na horyzoncie

Wyprawa do "Big City" na spotkanie z pewnym panem. Całodzienna, autobusem, w upale, po zażyciu "pigułki szczęścia" ( avio marin ). Jechałam totalnie zniechęcona i niewyspana. Całą drogę czytałam więc jakoś "przepękałam" czas podróży. Na miejscu chwila konsternacji, bo choć pan przybył kilka minut wcześniej, to nie on na mnie czekał, ale ja musiałam poczekać na niego. Poirytowało mnie to okrutnie, bo takiego obrotu sytuacji się nie spodziewałam. Ale w końcu się pojawił. I tu przyznam, że faktycznie zupełnie inaczej człowiek prezentuje się w internecie, a inaczej "na żywo", a w tym konkretnym przypadku z pozytywną przewagę tego "na żywo". Cały dzień spędziliśmy wędrując po mieście i rozmawiając. Tematów nie brakowało, choć mamy totalnie odmienne zdania jeśli chodzi o sprawy wiary. Przy czym jasno i wyraźnie zadeklarowałam, że bez względu na to, co ktoś sobie może o mnie pomyśleć, ja do kościoła chodzę i chodzić nie przestanę, bo jest mi to potrzebne. Amen. Koniec kazania :)
Tak sobie myślę, co ja teraz jeszcze mogę napisać o tym spotkaniu. Hm, właściwie to nie wiem. Ujmę to tak: gość nie jest ideałem ( było kilka momentów, gdy szczęśliwie udało mi się ugryźć w język i powstrzymać od "konstruktywnej krytyki"), ale ma w sobie coś takiego, co budzi moją sympatię i sprawie, że jakoś mam ochotę na podtrzymywanie tej znajomości. Teraz tylko pytanie czy on też? Czy jednak kontakt się urwie ( jak było z innymi chłopakami, których poznawałam ). I pytanie na zakończenie: Czekać na księcia z bajki czy "brać" to, co jest?

wtorek, 22 lipca 2014

doradzać... nie doradzać?

Dobrze mieć doradców, którzy nie głaskają po główce, klepiąc słodkie dyrdymały lecz dzielą się wiedzą, doświadczeniem i udzielają konkretnych porad. Dobrze jest mieć doradców nielicznych ( nie liczy się ilość tylko jakość ), takich, z którymi się zjadło beczkę soli ( zapijając octem, zagryzając śledziem, popijając magą ) i których się szanuje. Dobrze jest nie przyjmować bezkrytycznie uwag, porad i wskazówek, lecz po wysłuchania opinii dać sobie możliwość podjęcie WŁASNEJ DECYZJI, choćby była sprzeczna z tym, co sugerują. Tak, ta decyzja może się pokrywać z głosem doradców ( w często się pokrywa - jak zaobserwowałam ), ale nie zawsze musi. Bo człowiek powinien stosować funkcję "myślenie", by nie zwariować, nie zatracić własnej tożsamości i wkopać się w bagno zobowiązań ( lub innych "...ań"  ), które z czasem tylko go unieszczęśliwią. Wreszcie, idealnie jest, gdy się ma pewną hierarchię wartości, jakieś własne zasady, które pomagają ogarnąć życie...
A doradzający też musi dać drugiemu wolność wyboru. Zapytany, przedstawia swoje stanowisko, ale później, gdy się okaże, że ktoś jednak postąpi po swojemu, to doradca, chcąc nie chcąc, musi się z tym pogodzić, choć niekoniecznie zgadzać. W chwili szczerości wyznam uczciwie, że to dla mnie najtrudniejsze. Bo jak tu się nie spinać, gdy widzę, że bliźni, który szukał rady, ładuje się w syf na własne życzenie i za żadne skarby świata nie dopuszcza myśli, że faktycznie głupio robi? ...
( Zdarzyło mi się też sytuacja, gdy ktoś pytał mnie o zdanie, a gdy je usłyszał to się obraził, bo się nie spodziewał... To... po co pytając, deklarował, że liczy na moją szczerość, że wie, że powiem prawdę itd.? )
***
Ale to takie moje dziwne zajawki, przemyślenia z ostatnich dni. Zdarzyło się tak, że "występowałam" w obydwu rolach i trafiałam na różne reakcje adwersarzy, w zależności od skali problemu, przedstawionych argumentów itd. Na ten moment jestem już jednak spokojniejsza. Zrezygnowałam z czegoś tam, coś tam innego się pojawiło i choć mam świadomość, że nieraz moje pytanie mogły wywoływać torsje ( eufemizm :) ! ) u doradców, to jednak jestem tym ludziom bardzo wdzięczna za czas, cierpliwość i zdrowy rozsądek, i stwierdzam, że najgorsze co może być, to przekonanie o własnej nieomylności i doskonałości. I od tego wszystkiego uchowaj mnie, Panie :) !

niedziela, 20 lipca 2014

Prawda to?

Pytanie do znawców tematu  - prawda to to, co poniżej?

"Pracownik ma prawo do 20 dni urlopu, jeżeli jest zatrudniony krócej niż 10 lat, a gdy staż pracy jest dłuższy niż 10 lat - do 26 dni. (...). Do stażu pracy wlicza się także okres nauki - na przykład ukończenie szkoły wyższej liczy się jako 8 lat zatrudnienia. Jeśli jednak pracownik jednocześnie studiował i pracował na etacie, do stażu pracy wlicza się albo okres studiów, albo okres zatrudnienia - w zależności od tego, co jest korzystniejsze dla pracownika. Wliczanie okresu nauki do stażu pracy oznacza, że osoba po wyższych studiach uzyskuje prawo do maksymalnego, 26-dniowego wymiaru urlopu wypoczynkowego po 2 latach zatrudnienia na etacie." żródło KLIK

sobota, 19 lipca 2014

lód

Spotkałam człowieka, który przed laty wyrządził mi wielką krzywdę. Siląc się na sztuczną uprzejmość, posłałam mu lodowate spojrzenie i w trzech słowach odpowiedziałam na pytanie, które mi zadał, po czym on odszedł, a ja poczułam wielką irytację. I żal. I niedowierzanie, że zadał pytanie, które zadał.

czwartek, 17 lipca 2014

równowaga

Dzień radosny, urodziny mojej Mamy.
Dzień tragiczny - zestrzelenie samolotu, na pokładzie 300 osób.
Dzień radosny - kilka ciepłych słów.
Dzień cieżki - ważne przedsiewziecie stoi pod znakiem zapytania. Modle sie, by wypalilo.
Dzień radosny - praca fizyczna na świeżym powietrzu.
Dzień smutny - brak funduszy.
Dzień radosny - kilka pomysłów na "autoaktywizacje".
Dzień smutny - zwątpienie w sens i obudzona tesknota.

Jeden dzień i tyle zdarzeń, emocji... Chyba sie zrównoważyly.

środa, 16 lipca 2014

nienawidzę lipca

Chciałabym być bardziej twórcza i optymistycznie nastawiona, ale każdy nowy dzień dostarcza mi tyle stresów,  że ... zaczynam, a przynajmniej chciałabym, mieć wszystko w dupie. Bez "za przeproszeniem". I nawet nie mam kiedy iść na urlop. Niby się mówi, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale ja jestem wyjątkiem. I niestety nie jest to autoreklama lecz proza życia. Bolesna z resztą. Od kilku
lat nienawidzę lipca. Wszyscy odpoczywają, relaksują się, a ja mam totalny zapier***. Nie jest to fajne, sympatyczne, miłe. Jestem nieco sfrustrowana, przyznaję bez ogródek, a planowany urlop wydaje mi sie tak odległą rzeczywistością, że nawet nie mam jak uciekać do niego myślami....

poniedziałek, 14 lipca 2014

szczescie

Padam na pysk. Tak po prostu. A jeszcze tyle różnych spraw do załatwienia. Czy tak smakuje pełnia życia?.. Otrzymałam kiedyś kartke ze słowami "Szczeście to ktoś do kochania, coś do zrobienia i nadzieja na coś.." Może faktycznie właśnie taka jest definicja szcześcia? Taka prosta i zwyczajna, ale ja innego szczescia nie chce.. Z nadzieją u mnie bywa różnie, ale zawsze mam co robic :-)

niedziela, 13 lipca 2014

restart

Intensywny weekend dobiega końca. Dużo pracy, spotkań, rozmów i mini imprezka w plenerze :-). Hasło przewodnie: ( podobno stare, ale słyszałam je po raz pierwszy i mnie rozbawiło :D ):
 "ALKOHOL TO NASZ WRÓG, LEJMY GO W MORDE" 
***



piątek, 11 lipca 2014

kochać nie przestanie

Było mi trochę przykro, ale już nie jest... Dostałam od kogoś tzw. "O-PE-ER", a było to bolesne, bo do tej pory się lubiliśmy... W sumie... nadal się lubimy, przez chwilę nie byłam w stanie w ogóle patrzeć na tę osobę, ale przemyślałam wszystko i zracjonalizowałam. Było gorąco, nawał obowiązków, wybuchowy temperament, za dużo gadania... no i mogła się zdarzyć "ścinka". A, że ten ochrzan nastąpił przy dwóch "człowiekach", no moja babska duma znieść tego nie mogła, ale już mi lepiej. Może nie jest idealnie, ale nie mam żalu i wiem, że mimo wszystko mam w tej ludzkiej istocie przyjaciela. Sic :-)!
Co jeszcze? A sama nie wiem... Miałam dziś w planach kino z kolegą "A-em", ale nie mam siły. Z resztą, on się nie przypominał, ja też nie wracałam do kwestii i temat umarł śmiercią naturalną. Nie ubolewam. Nie chce mi się, nie widzę potrzeby. Bezsens.
W weekend oczekiwane spotkanie w serdecznych przyjaciół radosnym gronie. Nie ukrywam, będzie %, chyba tego potrzebuję. I przyjaciół i "ognistej wody". Znieczulenie :-) !
I niby w niedzielę kino w innym towarzystwie, ale mam nadzieję, że nie wypali. Tak po prostu. Raz, że kasa, dwa, że zmęczona, trzy, potrzebuję spędzić cały dzień w domu, w swoim własnym jednoosbowym Martowym towarzystwie, w książkach, notatkach, dziennikach...
Mózg mi nabrzmiał nadmiarem informacji i tak uciska na biedną łepetynę, i wybuchem grozi nagłym a gwałtownym, 10 w skali BEAUFORTA i jak jebnie... to jebnie!  :P

czwartek, 10 lipca 2014

ciemne machinacje losu

O czym pisać, gdy każdy kolejny dzień przynosi coraz ciekawsze rewelacja, a atmosfera niepewności daje się mocno we znaki... Jestem zdana na kaprysy przewrotnego losu i samą siebie, staram się robić, co do mnie należy i podtrzymywać nadzieję, że trudny czas minie szybko...
Na szczęście (!), pozytywne rzeczy też mi się przytrafiają, choć mniej rzucają się w oczy w porównaniu z trudnościami...
W ciemne mroki mojej egzystencji wdarł się nikły promyk słońca, o czym zobowiązana jestem tutaj wspomnieć, ale czy nad moim niebem naprawdę wzejdzie słońce?... Okaże się już za kilka dni...
A w międzyczasie wracam do powtórek z j. niemieckiego - z własnej, nieprzymuszonej woli :-) !

sobota, 5 lipca 2014

co...

Spuchnięty paluch ( środkowy prawej ręki ) boli nadal.  Noga też daje o sobie znać, dobrze, że nie ma opuchlizny. Łykam tabletki przeciwbólowe i próbuję funkcjonować.
Otrzymałam sms, który mnie zirytował, zdołował i sprawił, że odezwały się moje własne "demony". Poczułam się jak zbity pies i po raz kolejny stanęłam przed pytaniem: CO DALEJ ... Miałam ochotę zwiać, gdzie pieprz rośnie i znaleźć zakątek, w którym mogłabym zacząć wszystko od nowa.
Wizyta u fryzjera poprawiła mi humor nieznacznie. Może tym, co najbardziej boli, jest brak zrozumienia?... No, nieważne. Jeszcze trochę i wszystko się zmieni.
Au, jak boli...

piątek, 4 lipca 2014

dół

Załapałam doła, a właściwie dół złapał mnie i leze teraz w łóżku lekko otumaniona przez środki przeciwbólowe. Nabawiłam sie kilku zadrapań, bolącej kostki i stłuczonego palca, przez co mam utrudnoną funkcje chwytania różnych przedmiotów prawą reką. I chyba pojawił sie stan podgorączkowy. Dawno nie zaliczyłam takiego upadku. Jeśli ból nie ustapi, wybiore sie jutro na pogotowie. Do fryzjera też sie wybieram, zapowiada sie wiec ciekawy dzień.
Spotkałam "2". Poratował wodą mineralną i wydobył tabletke przeciwbólową z opakowania, bo ja nie byłam w stanie zrobic tego sama :-) Miły gest... 

wszystkie moje dzienne sprawy

Czasem lubie nic nie robic, zwłaszcza gdy w pracy mam urwanie głowy.
Za mną spotkanie z przyjaciółmi, pizza, rozmowy o życiu i obserwowanie jeżyka buszującego w trawie. Ta nasza przyjaźń trwa od lat, przechodziła różne momenty, potrafimy po sobie nieźle "pojechac", ale to dobry znak, jest szczerosc i mówienie w oczy o tym, co trudne. Chwalebne, że znamy swoje wady, a mimo to chce nam sie utrzymywac kontakt. :-) I oby to sie nie zmieniło...
W sprawach sercowych... "2" na horyzoncie i w planie nie-randka. Lubie go. Tak po prostu. I podziwiam, bo zycie go nie rozpieszczało, a on walczył, sporo osiągnął  i jestem pewna, że osiągnie jeszcze wiecej. I tego mu życze, tak po koleżeńsku, bo lubie jak sie ludziom układa.
A dzis pozdrawiam ze "stolycy" mojego województwa. Kogoś tu musiałam przywieźc i czekam sobie w aucie.
W rodzinie problem, choroba brata. Strasznie mi przykro z tego powodu. Rodzice też przeżywają, już nie wspomne o bratowej i reszcie ekipy. W takich momentach sie ciesze, że choc nie mam własnej familii ( mąź, dzieci ) to są najbliżsi krewni i trzymamy sie razem. Różnie nam sie układa, czasem sie ścinamy, ale to normalne, najważniejsze, że możemy na siebie liczyc. I za to jestem wdzieczna...
W pracy napiety czas. Cieżko i nieprzewidywalnie. Weekendu wypatruje z utesknieniem...
Zamierzam odkladac pieniadze na prawo jazdy ( mam kat. B, chce zrobic inną, co dałoby możliwosc zmiany pracy lub chocby znalezienia dodatkowej ). W perspektywie byc może kolejna podyplomówka i zmiana auta. Gdy trzeba bedzie, rozważam opcje wyjazdu za granice, by zdobyc srodki na reaizacje planów. Kiedys wydawało mi sie to rzecza niemożliwą, ale podobno tylko krowa poglądów nie zmienia wiec to, że moje nastawienie ewoluuje, chyba przemawia na moją korzyśc :)

wtorek, 1 lipca 2014

jad

Wykonałam telefon do pewnej instytucji finansowej z budżetu państwa, a właściwie usiłowałam się tam dodzwonić i powiem tyle, że po blisko 18 minutach oczekiwania, wysłuchaniu niezliczonej ilości komunikatów "Proszę czekać na połączenie"... prysła gdzieś moja wrodzona uprzejmość i życzliwość wobec świata, a w ich miejsce wkradła się irytacja i lekka złość... Postanowiłam przerwać połączenie i nie dzwonić tam nigdy więcej. Ale... może się niepotrzebnie czepiam? Może za dużo oczekuję i dzwoniąc nie powinnam się łudzić, że ktoś odbierze? Poczułam się dotknięta do żywego tym, że coś, co niby teoretycznie ma dbać o interesy ludzi pracy, najzwyczajniej w świecie ma tych ludzi w "dużym poważaniu" i nie podejmuje działań tak wyczerpujących i ryzykowanych jak podnoszenie słuchawek dzwoniącego telefonu. Już nie wspomnę o tym, że trzeba się było nieźle namęczyć, aby odnaleźć w sieci właściwy namiar do kontaktu. Próbowałam się dodzwonić pod 5 numerów ( dwa z nich niedostępne, jeden zajęty nieustannie, jeden nieogarnięty ) i w końcu prawie się udało...
Oj, jestem w swoim żywiole w tej chwili i mam wyśmienitą okazję do sączenia jadu złośliwości i ironii, które są właściwe mojej osobie! :-) Ale z drugiej strony, sama pracownikiem budżetówki będąc, staram się "być" dla lokalnej społeczności i wspomagać ją na ile tylko mogę, nieraz i kosztem prywatnego czasu, ale jednak moje wolontarystyczne zapędy są na tyle silne, że chcę zrobić coś dla innych...