sobota, 9 września 2017

Dzień dobry...

Po raz pierwszy od baaardzoooo dawna doświadczyłam w miejscu pracy totalnego, hmm, lekceważenia. A było to tak...przyszła do nas pewna osoba, aby przekazać info od szefostwa. I o ile z moją koleżanką się przywitała, o tyle do mnie zwróciła się totalnie bezosobowo, co brzmiało mniej więcej tak: (ani cześć, ani pocałuj w mnie w nos) O 11:00 trzeba pójść do sali nr 16.
Gdyby nie fakt, że ta istota stała blisko mnie, to w życiu bym się nie domyśliała, że to ja mam pójść do wspomnianej sali. Może jakaś dziwna jestem, ale przyzwyczaiłam się, że ludzie, mówiąc do mnie, zaczynają wypowiedź od form typu: "Dzień dobry" lub "cześć", po czym kontynuują przekaz. I ja też tak czynię, zwracając się do innych, a często nawet się przy tym uśmiecham! A gdy czekam gdzieś w kolejce i wchodzi ktoś, kto mówi "dzień dobry", zawsze odpowiadam, żeby tej osobie było miło. Zdarza się, że robię to jako jedyna. Mało tego, często mówię też "dzień dobry", gdy wsiadam do windy. Nie wiem jakie są zasady "bon-ton" odnośnie podróżowania tym pionowym środkiem lokomocji, ale kiedyś ktoś wsiadł pozdrawiając mnie i to mi się szalenie spodobało. Ale spokojnie, nie jestem taka doskonała (he, he)... Jest jeden człowiek, który nigdy nie usłyszy ode mnie "dzień dobry" ani nie uświadczy mego grzecznościowego ukłonu. I to jedyny przypadek, gdzie szczytem moich uprzejmości jest przejście bez słowa, jeśli spotkam tego ktosia na ulicy. Dla jasności, nie życzę źle temu człowiekowi (nikomu nie życzę źle!), ale nie mam zamiaru silić się na udawaną grzeczność. No, chyba, że stykamy się w sytuacjach oficjalnych, wówczas przydaje się mój talent aktorski i niechęć chowam pod maską wystudiowanej uprzejmości.
Reasumując, odrobina kultury jeszcze nikogo nie zabiła. :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz