sobota, 20 października 2018

"Temat" w urnie, czyli notka ku pamięci...

Moja mama nauczyła mnie pięknej postawy - gościnności. Nieważne, kto by do nas nie przyszedł, zawsze jest zapraszany do domu, proponuje mu się kawę czy herbatę, a jeśli wiemy, że być może nic nie jadł, to także i coś na ząb. Oprócz gościnności jest i szacunek wobec innych, i życzliwość. I chyba właśnie to sprawiło, że ciągle nas ktoś odwiedza. Są to osoby z różnych szczebli społecznej drabiny, z różnym wykształceniem, o rozmaitym religijnym światopoglądzie itd. Jednym z nich był W. Był, bo już go nie ma. Najpierw zachorował, a potem nagle wziął i umarł. I szok, bo nagle zrozumieliśmy, że był stałym elementem naszej codzienności i jak to teraz będzie tak bez niego. Facet sympatyczny, pracowity, typ żulika, ale z bohaterskiego - z honorem i zasadami. Bardzo dużo nam pomagał w różnych pracach na gospodarstwie, remontował, kafelkował, szpachlował, słowem, jak było trzeba, dzwoniliśmy po "Temata" (taką właśnie ksywkę nadał mu mój tata i jakoś się przyjęło), a on przyjeżdżał rowerem, czasem samochodem, a czasem wcale, jak miał inną robotę. A jak zatrudniliśmy raz innego fachowca to "Temat" się obraził, ale moja mama (swoją drogą, mistrzyni dyplomacji) go urobiła i znowu wszystko było w porządku między nami. A teraz gościa nie ma, a nam przykro. No, bo znaleźliśmy się od ładnych paru lat i w sumie to się po prostu zżyliśmy z obcym człowiekiem, z którym żadne więzy krwi nas nie łączyły. Mieliśmy taki swoisty rytuał za każdym razem, gdy "Temat" u nas gościł. Polegało to na tym, że "mędził" mi strasznie czy mam "coś" (ognista woda, winko, cokolwiek z %), a ja stale zaprzeczałam i robiłam wszystko, by go zbyć. I tak sobie radośnie gaworzyliśmy, a jedyny raz, kiedy faktycznie poczęstowałam go czymś mocniejszym, był po moim ślubie. Taka sytuacja. Teraz czekamy na pogrzeb. Podobno to będzie pogrzeb z urną. Dziwnie będzie patrzeć na to naczynie i myśleć, że kryje w sobie "Temata", a to kawał chłopa był. Smutno jak ktoś znajomy umiera, jeszcze smutniej jak tak nieoczekiwanie. Apogeum smutku następuje jak się idzie na cmentarz, a tam z roku na rok coraz więcej grobów osób, które się znało. Można wysnuć refleksję "Co ja robię ze swoim życiem???" i wziąć się w garść, a następnie coś zmienić. Można też wrócić do domu i wznieść sentymentalny toast, za tych, co są już po drugiej stronie. W sumie jedno drugiemu nie przeszkadza... A więc cieszmy się życiem, doceniajmy to, co mamy i nie zapominajmy o tych, których kochamy. Tak, nie wstydźmy się nawet małych gestów troski, miłości, opieki, bo kiedyś może się zdarzyć, że jedyne co nam zostanie, to opcja zapalenia znicza i złożenia kwiatów... Nie marnujmy czasu jaki przeżywamy! Oj, jak się smętnie zrobiło... Taki post pod zbliżajacą się uroczystość Wszystkich Świętych przez przypadek mi wyszedł. Przypadek? Nie sądzę... To żeby nieco rozluźnić atmosferę jeszcze mała ciekawostka - od tej pory będę na króliki mówić "Baksiki". "Temat" tak nazywał swoje futrzaki i szalenie mi się to spodobało. "Baksiki" taki ukłon w stronę królika Bugsa. Fajne, nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz