wtorek, 8 listopada 2016

Wtorek

Nosa dziś na dwór nie wystawiłam. Zamierzam pozbyć się mojego przeziębienia i chyba po raz pierwszy w życiu przedkładam zdrowie nad zobowiązania i powinności. Do tego stopnia, że kompletnie zapomniałam o spotkaniu, w którym miałam dziś uczestniczyć i które było zapisane w moim kalendarzu grubymi literami. Tracę poczucie czasu. Byłam święcie przekonana, że spotkanie ma być w środę... No, jednak nie...
Próbuję twórczo spędzać czas. Piszę zlecone teksty. Uzupełniam pamiętnik. Przeglądam oferty pracy. Mam ambicję podszkolić się trochę w gimpie, ale na razie na "chceniu" się kończy. Zastanawiam się też jak ogarnąć wieczny nieład w moim pokoju. Szkoda, że odwykłam od czytania książek. Nie chce mi się tego robić. Mam dużo czasu na rozmyślania. Myślę więc. I chciałabym jakoś ładnie zagospodarować moje życie. Dzień zaczynam od jutrzni, jakoś tak lżej potem. Straciłam węch - uroki kataru. Gardło nadal drapie. Delektuję się miodem, jem czosnek i na tym koniec. Nie mam żadnych tabletek. Samo mi przejdzie. Namiętnie pozbywam się zbędnych przedmiotów, to się staje chyba powoli moim "fetyszem". Palę zbędne notatki, ciuchy wynoszę na strych, inne pakuję, żeby oddać do budek Caritasu. Uszkodzone kabelki, puste pojemniki po tuszach, stare baterie zbieram do jednego pudełka. Gdy pudełko się zapełnia, wynoszę je do samochodu i jeździ ze mną, aż natrafię na punkt, gdzie można się pozbyć takich rzeczy. Daje mi to namiastkę poczucia, że dbam o środowisko w minimalnym stopniu.
W relacjach z ludźmi popadam w skrajności... wyrażam swoje zdanie i wkurzam wszystkich lub nie odzywam się w ogóle, żeby kogoś nie wkurzyć. Ciężko mi to wypośrodkować. Jak powiem za dużo, to potem wkurzam się sama na siebie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz