niedziela, 6 listopada 2016

Smuteczki Marteczki

Pożgnanie z załogą firmy już za mną. Podziękowaliśmy sobie wzajemnie, posiedzieliśmy przy kawie i cieście, i ruszamy... Oni do codziennych obowiązków zawodowych, a ja ku nowemu etapowi życia. Moim pierwszym przystankiem był Urząd Pracy. Nie, nie zarejestrowali mnie tam, kazali przyjść na koniec miesiąca i dostarczyć zaświadczenia o wynagrodzeniu za lata, które przepracowałam na umowę zlecenie. Cóż, będę się musiała więc zgłosić do mojej byłej już szefowej. Jupi...
Byłam też na koncercie, po raz pierwszy od bardzo dawna. I...było okropnie. Sam koncert świetny, ale... Półgodzinne opóźnienie (mogłam się go spodziewać) spowodowało, że musiałam wyjść po 35 minutach, żeby zdążyć na pociąg. Wsiadłam do tramwaju i ... dojechałam do zajezdni na przeciwległym krańcu miasta. Potem znalazłam inny, ale na pociąg nie zdążyłam i w efekcie musiałam czekać blisko 2 godziny na następny. Zamiast wrócić do domu ok 22, byłam grubo po północy. Do tego zmarzłam strasznie i efekt jest - gorączka, katar  drapanie w gardle. Nie mogę się rozchorować, bo mam dużo ważnych spotkań w tym tygodniu. A jak znam życie... będę uziemiona na długo.
Uzupełnienie: nie chciało mi się jechać na tę imprezę i wszystko mówiło, żebym nie jechała, nie posłuchałam intuicji i mam nauczkę :-).
A tak serio...nic mi się nie chce. Nic! Nawet ścielenie łóżka uważam za czynność zbyt skomplikowaną i zbędną. Ale...uporządkowałam papiery własne, zgromadzone w kilku opasłych segregatorach. Poprawiło mi to nastrój na chwilę. I wróciłam do zwykłego przygnębienia, którego mam już serdecznie dość, ale nie wiem, co z nim zrobić. Ot, taka dola pesymistki.
Weekend przyniósł jeszcze kilka mało fajnych momentów, ale nie będę się o nich rozpisywać. Podobno, co nie zabije to wzmocni.
Eeee, coś mi trochę spuchła prawa ręka, tak poniżej kciuka. O co "kaman"?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz