W moim życiu najzabawniejsze jest to, że gdy "daję na luz" i egzystuję sobie swoim rytmem, bez zbędnych "spin" to wszystko dobrze się układa. Gdy jednak zaczynam się bardziej starać to napotykam od razu na jakieś dziwne i nieoczekiwana komplikacje, mniejsze lub większe ( pomijam te, która sama sobie stwarzam, a mam do tego dar ;] ), z którymi, chcąc nie chcąc, muszę się zmierzyć.
Pocieszam się myślą, że jak powiedział poeta: "Problemów się nie rozwiązuje, problemy się przeżywa", a ktoś inny stwierdził, że "co nie zabije to wzmocni". Moje problemy mogę podzielić na takie, kiedy sama jestem sobie winna ( często przez bezmyślność, naiwność czy głupotę ) oraz na takie, które są efektem kaprysu przewrotnego losu. Zasadniczo nie obwiniam innych za to, co mnie spotyka, bo, pomijając pewien etap w moim życiu, na ogół trafiam na dobrych ludzi, dzięki którym czuję, że żyję, a świat jest piękny.
Jakiś czas temu odkryłam, że nie jestem panikarą, wbrew temu, co sama o sobie myślałam. W obliczu kłopotów może się złoszczę, może czasem zaklnę niczym marynarz ( czy marynarze przeklinają ??? ), może niekiedy się zdołuję, ale to pierwszy odruch, prawie bezwarunkowy. Gdy jednak pierwszy szok minie, potrzebuję chwili ciszy i zaczynam myśleć, co mogę zrobić. Albo też konsultuję sprawę z ludźmi, których dana kwestia dotyczy i po takiej szybkiej "burzy mózgów" znajdują się najlepsze rozwiązania.
I muszę wyznać, choć ze wstydem, że lubię sobie pomarudzić i może ponarzekać. Mam nadzieję, że nie czynię tego nałogowo, ale gdzieś, kiedyś nagromadzone emocje trzeba "wylać". Ale, tak naprawdę, gdy staję przed wyjątkowo trudnym problemem, milczę... Nie uaktywniam się wówczas na skypie, nie piszę bloga, "wyłączam się" i z nikim nie gadam ( ani wirtualnie, ani "w realu" [ w "Biedrze" też nie :) ). Są też dni, kiedy lubię "wylać" przed kimś swe troski, opisać całą sytuację możliwie obiektywnie i zapytać, co wg rozmówcy zrobiłam nie tak albo co mogłabym zrobić... ( I w tym momencie gorąco dziękuję Drogim Przyjaciółkom, które są ze mną w takich momentach!!! )
A czasem, gdy jestem już na tzw. prostej, zaczynam się zastanawiać, co się "zaś może pochrzanić". Oj, naturo melancholijno - pesymistyczna! Powtarzam sobie wówczas, niemal jak mantrę, że nie ważne co stanie się JUTRO, liczy się TU i TERAZ, a potem jeszcze, że nie ma sensu martwić się czymś, co się nie stało.
"Są takie dni, kiedy niebycie jest jedyną forma gwarantującą zachowanie zdrowia psychicznego."
OdpowiedzUsuńSuper słowa :D !
OdpowiedzUsuńPierwsza moja myśl? Zdrowa, normalna dziewczyna... prawdziwa kobieta :)
OdpowiedzUsuńMasz niezwykłą umiejętność nazywania i postrzegania rzeczy i spraw u siebie. Myślę, że to bardzo pomocna cecha charakteru...
Jak próbowałam w głowie ułożyć coś podobnego o sobie, to nie dałam rady... Uświadomiłam sobie, że w szkole z napisaniem pracy domowej na temat: "Opisz siebie" miałabym ogromny problem.
Dziękuję za ujrzenie we mnie prawdziwej kobiety ;) Ta cecha postrzegania jest może i fajna, ale bywa, że utrudnia mi życie, gdy myślę za dużo ;). Ennko, a może pora byś spróbowała stworzyć posta "Opisz siebie" właśnie :)?
OdpowiedzUsuńHa... bardziej mnie korci zaproponować Czytelnikom:
Usuńopisz eNNkę ;)
Chyba jestem zbyt leniwa i już za stara... ;)